- Mogę z tobą zostać? - zapytał Will.
- Dlaczego ze mną? - zapytała nagle. - Przecież w domu czeka na ciebie dziewczyna, która na pewno się o ciebie bardzo zamartwia.
- Nie jestem gotów jej o tym wszystkim opowiedzieć. Nie mam na to wszystko siły. Będę grzeczny, obiecuję.
- Jestem taka zmęczona, że nawet nie mam siły się z tobą kłócić. - odparła cicho Olivia. - Niech ci już będzie ale jeden fałszywy ruch i cię nie ma.
Gdy weszli do mieszkania w którym panowała grobowa cisza. Dziewczyna usiadła łóżku i po jej policzkach znów popłynęły pojedyncze łzy, które oznaczały jakby pogodzenie się z całą tą nieprzyjemną sytuacją. Śmierć osoby, która na dobrą sprawę była dla niej matką, ojcem, wujkiem i ciotką czyli całym światem, jedyną jej rodziną był wielkim ciosem.
- Dlaczego akurat ona? - zapytała Olivia.
Will podszedł do niej i ją objął. Sam bardzo mocno przeżywał wszystkie wydarzenia z dzisiejszego dnia.
- Wypłacz się, kochanie. - odparł Will.
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że już nigdy jej nie zobaczę… - westchnęła cicho i go mocno objęła.
Starał się udawać twardziela ale z biegiem czasu miał tego wszystkiego dość. Przez tyle lat był perfidnie okłamywany przez swoich rodziców. Miał prawo wiedzieć. Gdy poznał Marię od razu poczuł do niej jakieś miłe uczucia. Chciał jej pomóc i otoczyć ją opieką. Teraz było na to wszystko już za późno.
- Jest jeszcze coś co powinieneś wiedzieć. Twoja siostra także została adoptowana. - odezwała się Liv. - Nie wiem kim są jej biologiczni rodzice. Ona jest bardzo wrażliwa. Myślę, że o wszystkim powinni jej opowiedzieć wasi rodzice.
- Tylko, że ich nigdy nie ma. Są wiecznie zajęci. - odparł Will.
Olivia nie patrząc nawet na niego ułożyła kołdrę i poduszki na łóżku i jednym ruchem ręki zaprosiła go do niego. Obydwoje byli bardzo zmęczeni. Położyli się obok siebie nawet nie dotykając swojego ciała. Liv zawsze chciała wszystkim udowodnić, że ze wszystkim poradzi sobie sama. To była jej dewiza życiowa. Obecność Will działała na nią kojąco. Choć nigdy by się do tego nie przyznała to czuła się przy nim bardzo bezpiecznie. Miała nadzieję, że tego po niej nie widać. Will wyłączył komórkę. Nie chciał aby ktoś mu przeszkadzał. Rozmowę z rodzicami przełożył na dzień jutrzejszy. Cały czas był na nich wściekły. Wiedział jednak, że do tej rozmowy w końcu będzie musiało dojść. Tym bardziej, że Lilly także ma prawo poznać prawdę. Nagle usłyszał jak Liv próbuje złapać oddech ale jakby coś jej w tym przeszkadzało. Od razu zaprowadził ją do okna. Chciał aby zaczerpnęła świeżego powietrza.
- Oddychaj. Nie denerwuj się. Powoli.
Dziewczyna zaczęła powoli oddychać. Była blada jaka ściana. W jej oczach widoczny był strach. Ręce jej się trzęsły. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Miałam napad paniki. - odparła cicho Olivia. - Czasem mi się to zdarza. Pamiątka z domu dziecka.
- Przeraziłaś mnie na śmierć. - powiedział Will. - Lepiej się czujesz?
- Taak. - westchnęła. - Wracajmy do łóżka.
- Często zdarzają ci się takie napady?
- Cóż, to przychodzi nagle. Nie wiem nawet skąd. To taka moja słabość…
- Wiesz, każdy ma jakieś słabości. Nie musisz się niczego wstydzić. - Will próbował ją podnieść na duchu.
- Nie zastanawiasz się czasem nad tym co Bóg miał na myśli kiedy nas zetknął ze sobą po raz pierwszy? - zapytała nagle Olivia.
- Hm, przeraża mnie co ten Bóg może dla nas jeszcze zaplanować. - westchnął.
***
W starej przyczepie oddalonej na dobre trzydzieści kilometrów od Denver siedział Anakonda, który czekał na swojego współpracownika. Ostrzył nóż i w tym samym czasie palił papierosa. Znów zabił. Nie czuł z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Ta kobieta chciała mu przeszkodzić i w pewnym sensie jej się to udało. Gdy ją dźgnął, to ona zaczęła krzyczeć, a on musiał stamtąd jak najszybciej uciekać aby nie zostać ponownie złapanym. Ucieczka z więzienia, w którym spędził pięć długich lat była dla niego spełnieniem marzeń. Jego broda dosięgała mu do połowy klatki piersiowej. Musiał się odświeżyć, ogolić i ubrać czyste ubrania. Znalazł tą przyczepę, gdy był jeszcze nastolatkiem. Wtedy jego życie było o wiele prostsze. Jako dwudziestolatek zaczął pić, kraść i wdawać się w bójki. Sytuacja zrobiła się o wiele bardziej skomplikowana gdy pierwszy raz zabił. Nie mógł się z tym wszystkim pogodzić. Został skazany na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności. Pobyt w więzieniu był dla niego prawdziwą szkołą życia. Tam trzeba było walczyć o wszystko. O jedzenie, o miejsce, nawet o łóżko. Ciężka praca i złe traktowanie przez strażników więziennych bardzo dużo go nauczyło. Mógł liczyć tylko na siebie. Zabijając i krzywdząc innych kierował się swoim zwierzęcym instynktem. Andy Collan, bo tak brzmiało jego prawdziwe imię i nazwisko zawsze dążył do tego aby doprowadzić wszystkie sprawy do końca, nawet za cenę życia.Gdy nagle usłyszał kroki i od razu wziął nóż do ręki i powoli zbliżył się do swojego potencjalnego przeciwnika.
- Anakonda! - usłyszał znajomy głos i odetchnął.
- To tylko ty. - powiedział mężczyzna spoglądając na swojego wspólnika.
- Przyniosłem ci czyste ubrania, dezodorant, golarkę, mydło i trochę jedzenia.
- Dzięki. - powiedział Anakonda. - Gliny węszą?
- Cóż, mówią o tobie w wiadomościach. Zabiłeś kobietę. Czemu to zrobiłeś? Mieliśmy doskonały plan, a teraz przez większość czasu będziesz musiał się ukrywać.
- Nie przesadzaj, stary. Ogolę się, odświeżę i zobaczysz. Będę nie do poznania. Nikt się nie zorientuje.
- Kim ona w ogóle była?
- Kto?
- No ta kobieta. Jak miała na imię, jak wyglądała?
- Maria, albo jakoś podobnie. Wyglądała na góra czterdzieści parę lat, całkiem ładna.
Mężczyzna stojący obok Andy’ego nagle jakby się zachwiał. Jego oczy pociemniały.
Wybiegł z przyczepy, nawet się za nim nie oglądał. Zadowolony Anakonda mógł w końcu zmienić swój wizerunek. Nie musiał już chodzić w stroju w biało siwe paski ani walczyć o każdy kawałek chleba. Był wolny. Miał plan ale aby go spełnić musiał postępować bardzo ostrożnie aby nie zostać złapanym przez policję.
***
Will wrócił do swojego mieszkania, w którym cały czas na niego czekała zdenerwowana Mandy. Miał pogniecione ubranie, potargane włosy na wszystkie strony, a jego mina mówiła praktycznie wszystko. Czuł się kompletnie wyczerpany i psychicznie i fizycznie.- Gdzieś ty był?! - zawołała zbulwersowana Mandy. - Dzwoniłam do ciebie setki razy! Dlaczego nie odbierałeś?!
- Byłem zajęty. - wydukał cicho Will nie patrząc w jej oczy. - Telefon mi się rozładował.
- Dlaczego nie wróciłeś na noc?!
- Cóż, to długa historia. Możemy o tym później porozmawiać? Muszę się trochę odświeżyć…
Mandy nie zamierzała odpuścić ale z drugiej strony widziała, że Willa coś trapi dlatego na postanowiła, że na kilka godzin odpuści. Musiała iść do pracy dlatego gdy jej chłopak brał prysznic to ona wyszła z mieszkania nawet się z nim nie żegnając. Cały czas była na niego bardzo zła. Will długo się zastanawiał w jaki sposób ma podejść do tej całej sprawy. Było wcześnie rano. Odświeżył się i od razu pojechał porozmawiać ze swoimi rodzicami. Gdy wszedł do domu jego matka krzątała się po kuchni, a ojciec czytał gazetę. Lilly szykowała się do szkoły. Zdziwiona uściskała brata i wybiegła z domu. Został sam na sam z osobami, które przez te wszystkie lata go oszukiwali.
- Cześć, macie chwilę? - zapytał Will.
- A coś się stało synku? - zapytała jego matka Crystal,
Była niezwykle piękna. Miała w sobie szyk i elegancję, a dodatku w jej zachowaniu dominowała skromność i profesjonalizm. Była profesjonalistką, w pracy nie mogła sobie pozwolić na żadne błędy ani słabości. Z kolei ojciec Willa, Brad miał w sobie coś z tyrana i despoty. Zawsze chciał narzucić swoje zdanie innym. Myślał, że to co robi jest właściwe. Nie wiedział nawet jak bardzo się mylił.
- Właściwie to tak. - odparł powoli Will. - Chodzi o coś naprawdę poważnego.
Obydwoje spojrzeli po sobie nie wiedząc o co chodzi.
- Wiem, że zostałem adoptowany.
- Ależ synu, co ci przyszło do głowy?! - zawołał Brad.
Jego wyraz był srogi tak jak kiedyś gdy Will była małym chłopcem i coś zbroił, a ojciec postanowił go ukarać.
- Nie kłamcie. Wiem o wszystkim. - westchnął chłopak. - Nie możecie mieć dzieci.
- Miałeś się o tym nigdy nie dowiedzieć. Ani ty, ani Lilly. - odezwała się Crystal. - Obyło by się bez tych wszystkich nieprzyjemnych pytań i rozczarowań.
Więc to była prawda. Do ostatniej chwili miał nadzieję, że Olivia go okłamała. W oczach Willa pojawiły się łzy. Zdał sobie też sprawę, że jego rodzice wciąż postępują jak egoiści, którzy myślą tylko wyłącznie o sobie.
- Okłamujecie nas przez tak długi czas. Nie czujecie, że to jest nie fair?
Nie odzywali się, a Will zdał sobie sprawę, że nie ma sensu z nimi o czymkolwiek rozmawiać. Oni nie widzieli w swoim postępowaniu nic złego. Nie sądził, tych dwoje tak bardzo go zawiedzie. Nie miał im nic więcej do powiedzenia.
3 dni później
Było słonecznie i parno. Pogrzeb Marii odbywał się bardzo kameralnej atmosferze. Przyszło tylko parę osób. Maria nie miała zbyt wiele przyjaciół. Najwięcej czasu spędzała w towarzystwie Olivii. Dla Liv ten dzień był pożegnaniem z matką i najlepszą przyjaciółką. Nie sądziła, ze kiedykolwiek będzie się czuła tak jak teraz. Wiele jej zawdzięczała i nie mogła pogodzić się z jej śmiercią. Wiedziała, że jeśli się kogoś kocha tak naprawdę to należy pozwolić mu odejść. Wspomnienia tłoczyły się w jej myślach. Nie mogła nic na to poradzić, że już za nią tęskniła. Will delikatnie trzymał ją za rękę. Wspierał ją. Gdy spojrzała ostatni raz w niebo czuła, że Maria się do niej uśmiecha. Zawsze tłumaczyła jej, że gdy ktoś umiera to jednocześnie ktoś się rodzi. Życie to wielki dar od Boga i nie należy go w żaden sposób zmarnować. Nie mogła pozwolić aby śmierć Marii poszła na marne. Musiała coś zrobić, czymś się zająć aby zagłuszyć w sobie ten ból.
***
Rozdział trochę nudny i nic nie wnoszący. Wciąż sie uczę pisać o uczuciach więc za wszystkie błędy przepraszam :D Dziękuję za komentarze, motywują mnie do pisania.
Zapraszam do czytania i komentowania.
Mia
Rozdział spodobał mi się. Wprowadzasz nowy, kryminalny wątek co niezmiernie mnie zaciekawia i mi się podoba. Jestem bardzo ciekawa jak go pociągniesz i co sobą wniesie do opowiadania. Poza tym kto przyniósł Anakondzie te rzeczy? Gdy usłyszał imię Marii, osłupiał. Może to ten detektyw, były Marii, Richard?
OdpowiedzUsuńCieszę się też, że Will i Olivia bardziej się ze sobą dogadują. Śmierć Marii zbliżyła ich do siebie. Oboje stracili kogoś równie ważnego.
Fajnie rozegrałaś scenę Willa z jego rodzicami. Na początku był szok, o czym on mówi, a później przyznanie się do winy. Czy Will im wybaczy lata kłamstw?
Czekam na kolejny rozdział!
Pozdrawiam, M.
Bardzo ładny rozdział, pełen równowagi.
OdpowiedzUsuńCieszy mnie relacja Willa i Olivi, to duży krok w dobrą stronę, tak myśle. :)
Czekam na następny.
Witaj! ;)
OdpowiedzUsuńBardzo współczuje Olivii. Z dnia na dzień straciła najbliższą jej osobę. Dobrze, że Will przy niej jest, bo inaczej nie wiem, jakby się to skończyło. Will powinien porozmawiać ze "swoimi" rodzicami. Powinni go wysłuchać i powiedzieć o wszystkim jego siostrze, bo inaczej on sam będzie zmuszony to zrobić. Nikt nie lubi żyć w kłamstwie, chociaż czasami tak jest lepiej...
Bardzo ciekawi mnie plan Anakondy... Skąd ten pseudonim? :D Ma oznaczać, że jest szybki, jak właśnie anakonda? ;) Kto współpracuje z Anakondą?
Will powinien ich bardziej nacisnąć, aby powiedzieli całą prawdę,dlaczego mu nie powiedzieli itp. Teraz musi dbać o Olivię. Musi jej być niesamowicie trudno się pogodzić ze śmiercią Marii.
Myślę, że coraz lepiej Ci idzie w opisywaniu uczuć.
Pozdrawiam!
Amy :)
Jej jaki smutny rozdział :c , ale za to piękny. Na ostatniej scenie, na pogrzebie, się popłakałam, to było takie smutne i wzruszające.
OdpowiedzUsuńCzy Kevin jest wspólnikiem Anakondy? Na to by wskazywało. Ciekawe, jak zareaguje na to Liv, jak się dowie, że wspólnik ukochanego Marii zabił jej matkę/opiekunkę. I czytając ostatni komentarz, również zaczęłam sie zastanawiać, skąd pseudonim Anakonda. No cóż, lecę czytać kolejny rozdział ;*
Weny ;*
Sciskam ;*
e_schonheit ;*