sobota, 18 października 2014

18.Dzisiaj będziesz moja.

Oszołomiona Olivia nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Spełniały się jej największe marzenia. Miała możliwość otworzenia swojej własnej restauracji. Kilka lat temu ojciec Lilly sam chciał otworzyć własną działalność gospodarczą. Niestety nie miał na to zbyt wiele czasu. Miał pewne zobowiązanie w stosunku do swojej rodziny i dlatego nie mógł spełnić swojej największej zachcianki. Od tego czasu lokal stał zupełnie pusty. Aż w końcu pojawiła się Olivia, która postanowiła, że to właśnie tam otworzy swoją własną restauracją. Lokal wymagał remontu ale to w żaden sposób nie zraziło Olivii. Przez ten czas musiała pozałatwiać wszystkie sprawy urzędowe. Z pomocą Lilly i jej ojca wierzyła, że może jej się udać. Czuła się szczęśliwa. Czasem tylko gdy Lilly wspominała o Willu to zamykała się w sobie. Nie miała dużo czasu na rozmyślanie. Brała udział w kursie, a poza tym musiała sporządzić listę zakupów potrzebnych do otworzenia swojego własnego biznesu. To było bardzo czasochłonne. Czuła, że  gdyby Maria żyła na pewno byłaby z niej dumna.    Tego popołudnia Olivia wybrała się na krótki spacer. Postanowiła, że pójdzie na cmentarz. Miała zamiar kupić bukiet kwiatów i przynieść na grób swojej matki.  Gdy wychodziła z domu natknęła się na kuzyna Mike'a. Była bardzo zdziwiona. Co on tu robił?
- Max, a co ty tutaj robisz? - zapytała Liv. - Myślałam, że  wróciłeś do Londynu.
- Miałem kilka spraw do załatwienia. Poza tym dowiedziałem się czyje ciało zostało znalezione przez Anę. Pomyślałem, że może to cię zainteresować. - wyjaśnił mężczyzna.
- A to ktoś kogo znam?
- Ten człowiek zabił Marię De Luna. Od Mike'a dowiedziałem się to ona cię wychowała i dała ci schronienie.
-  Poniósł konsekwencje swojego wcześniejszego zachowania. Został ukarany za wszystko co zrobił. Bóg bardzo łatwo wybacza ale ja nie potrafię. Maria była jeszcze taka młoda. - westchnęła Liv.
  Po jej policzkach spłynęło kilka pojedynczych łez. Próbowała zakryć przed Max'em swoje prawdziwe uczucia. Delikatnie ją objął. Obiecał Anie, że będzie opiekował się Olivią. Zamierzał dotrzymać tej obietnicy.
- Gdzie się wybierałaś? - zapytał.
- Na cmentarz. Chcesz iść ze mną? - zaproponowała Liv.
- No pewnie. - odparł Max. - Właściwie to nawet nie wiem gdzie to jest. Rzadko bywam w Denver.
  Szli powoli. Przez całą drogą rozmawiali i cieszyli się swoim towarzystwem.
- Cieszę się, że Cię poznałam. - stwierdziła.
  Gdy dotarli na cmentarz zapanowała cisza. Liv zapaliła znicz oraz włożyła kwiaty do wazonu. Pomodliła się. Ostatnio nie chodziła do kościoła i rzadko się modliła. Miała wyrzuty sumienia. Musiała to zmienić.
- A ty kiedy wracasz do Londynu? - zapytała Olivia.
- Za kilka dni. - odpowiedział wymijająco.
  Tak naprawdę nie wybierał się do Londynu. Ana wyjechała do Polski, do Krakowa. Tam miała być bezpieczna. Chciał się nią zaopiekować dlatego zaoferował jej swoją pomoc. Ana nie znała języka polskiego, kultury ani tradycji tam panujących. Od teraz nazywała się Melisa Whitman. Przyjechała z wymiany międzynarodowej. Wcześniej mieszkała we Francji. Swoje długie brązowe włosy ścięła do ramion. Pofarbowała je na bordowy kolor. Zmieniła swój styl ubierania, a w w dodatku jej makijaż zmieniła na bardziej stonowany. Powoli uczyła się języka polskiego ale to wcale nie było łatwe. To był bardzo trudny język. Była studentką pierwszego roku. Wybrała Akademię Sztuk Pięknych ponieważ bardzo podziwiała ludzi z pasją. Sama taka chciała kiedyś być. Max miał do niej przyjeżdżać kilka razy w tygodniu. Jego obecność bardzo jej pomagała. Dzięki niemu miała w pewnym sensie kontakt z Olivią i ze swoją rodziną. Bardzo za nimi tęskniła.

   W tym samym czasie Mandy wybierała sukienkę ślubną. Niestety nie miała nikogo kto by jej pomógł doradzić. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak wiele poświęciła dla tego związku z Willem. Poświęciła wszystko. Jeśli mimo wszystko on się wycofa to ona mu tego nigdy nie wybaczy. Czasem zastanawiała się czy dobrze robi. Czy on ją kocha? Nigdy jej tego nie powiedział. Miała wrażenie, że oprócz przyjaźni między nimi już nic nie ma. W końcu dostała to czego chciała ale czemu nie potrafiła się z tego cieszyć? Ten wieczór spędzali we dwoje. Oglądali komedię i w między czasie Will ją całował i obejmował.
- Mam pytanie. - wyszeptała Mandy.
- Hm? - odparł znudzony Will.
- Czy ty mnie chociaż trochę kochasz?
- Skąd takie pytanie? Gdybym cię nie kochał to bym ci się nie oświadczył...
- Odpowiedz na moje pytanie. To dla mnie ważne. Nie chcę zostać porzucona w dzień ślubu.
- Mandy, oczywiście że cię kocham.
  Will starał nie patrzeć się w jej oczy. Ona była nieugięta. Poczuł, że coś się w niej zmieniło. Czyżby miała wątpliwości?
- Poświęciłam dla ciebie wszystko. - westchnęła. - Zrobiłam wszystko abyśmy mogli być razem. Gdy mi się oświadczyłeś byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Spełniło się moje największe marzenie. Teraz zrozumiałam, że to co nas łączy to nie miłość tylko przywiązanie i przyjaźń.
- To znaczy, że...?
- Odwołuję ślub. Zasługuję na kogoś kto mnie szczerze pokocha. - oznajmiła Mandy.
  Will nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał. Mandy właśnie się z nim rozstała. Odwołała ślub. Był wolny. Mandy wyciągnęła walizkę i zaczęła się pakować. Miała nadzieję, że Will ją jakoś powstrzyma. Ona go kochała ale w głębi serca czuła, że on nie odwzajemnia jej uczuć. Wolała być sama niż z kimś kto jej nie docenia. Już bardzo dawno temu powinna to zrobić.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. - odezwał się cicho Will.
- Na zawsze. - westchnęła i go przytuliła.
  Gdy odchodziła czuła, że postępuje dobrze. Rozstanie z ukochanym było dla niej bardzo trudne. Jednak wiedziała, że pewnego dnia on jej za to podziękuje. Miała nadzieję, że i ona zapomni i się ponownie zakocha. I tym razem z wzajemnością.

Wieczorem Max odjechał, a Liv właśnie miała zamiar położyć się do łóżka. Gdy usłyszała głośny dzwonek do drzwi to mocno się przeraziła i aż podskoczyła. Otworzyła drzwi. W progu stał Kevin i ku jej zaskoczeniu także Will. Obydwoje nic nie wiedzieli o swoim pokręconym pokrewieństwie. Mieli bardzo poważne miny. Postanowiła, że zasługują na to aby się chociaż poznać. Była im to winna.
- Kevin, poznaj to Will, twój syn. - odparła Olivia.
   Will zamarł. Przyszedł do Liv ponieważ chciał wyznać jej swoje prawdziwe uczucia. Nie sądził, że spotka tu swojego biologicznego ojca. Popatrzyli po sobie. Panowała niezręczna cisza.
- Wejdźcie. - usłyszeli. - Chyba powinniście szczerze ze sobą porozmawiać.
  Kevin niepewnie usiadł na krześle. Ręce mu się pociły ze zdenerwowania. Miał złe przeczucia.
- Synu... - zaczął Kevin. rego
- Po prostu Will. Syn to bardzo nietrafne słowo. - warknął.
- Will, wiem co sobie o mnie myślisz.  I masz prawo tak sądzić. W stosunku do ciebie i Marii zachowałem się bardzo podle. Wróciłem po latach aby to wszystko naprawić ale nie zdążyłem.
- Dlaczego nas zostawiłeś?
- Nie wiem. - westchnął Kevin. - Byłem głupi.Teraz tego bardzo żałuje. Bardzo kochałem Marię i wciąż ją kocham. Czy kiedykolwiek mi wybaczysz?
 Will milczał. Dla niego to było zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień.
- Nie sądzę. - wyszeptał Will.
  Kevin zwiesił głowę, jego oczy byłe pełne bólu, nawet nie patrząc na swojego syna wyszedł z mieszkania głośno trzaskając drzwiami. Przegrał życie. Tak mógłby je podsumować w dwóch prostych słowach. Nic nie boli bardziej jak odrzucenie.

Olivia próbowała pocieszyć Willa. Niestety on zachowywał się w bardzo niestosowny sposób. Próbował ją pocałować, a gdy się odsuwała rzucił ją na łóżko i zaczął ją powoli rozbierać. Jej bliskość dawała mu więcej niż wszyscy inni.
- Co ty robisz?! - wykrzykiwała. - Masz natychmiast przestać!
- Nie. - powiedział stanowczo. - Nie tym razem.
- Jesteś zaręczony!
- Tak, z tobą. - odparł i pocałował ją w czubek nosa.
- Z Mandy! Nie pamiętasz już?!
- Ja i Mandy to już prehistoria, kochanie. Tak strasznie za tobą tęskniłem. - westchnął.
- Jak to? - zapytała zaskoczona Olivia.
- Szaleję za tobą i czy chcesz czy nie. Dzisiaj będziesz moja.

***
Rozdział trochę słodki ale w końcu coś dobrego musi się dziać w tym opowiadaniu haha, Zbliżamy się do końca, kilka watków zostanie pozamykanych, epilog i koniec. Zapraszam do czytania i komentowania. Bo już niedługo koniec. Mam plan co do pożegnalnego Dramione ale nie wiem jak to z weną będzie. Różnie bywa, ja same wiecie. Nie zawsze jest kolorowo. 
Przepraszam za błędy. 

Mia

piątek, 10 października 2014

17. Spełnianie marzeń.

"I tylko jedno może unicestwić marzenie - strach przed porażką." ~ Paulo Coelho
Tydzień później.
  Dla Mandy to był najlepszy okres w życiu. Spełniały się jej najskrytsze marzenia. Planowała ślub, wesele, listę gości i przymierzała piękne suknie ślubne. Jednym słowem była w swoim żywiole. Will wolał się  nie wtrącać. Zgadzał się na wszystko aby uniknąć wszelkich kłótni. Nie wyglądał na najszczęśliwszego pana młodego. Bił się z myślami. Czy dobrze robi? Czy małżeństwo bez miłości z jego strony miało prawo bytu? Małżeństwo to nie tylko miłość ale także wzajemne przywiązanie, zaufanie i przyjaźń. A gdzie w tym wszystkim namiętność? Will nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie. Mike nie popierał decyzji przyjaciela ale cóż mógł zrobić? To było jego życie. Był dorosły, wiedział co robił. On dobrze wiedział z kim chciałby spędzić resztę życia. Lilly była dużo młodsza od niego. Najpierw musiała dojrzeć i się usamodzielnić aby zrozumieć czym jest prawdziwa miłość. Cierpliwość jest cnotą każdego człowieka. Tak kiedyś mawiała jego mama. Lilly pociągała go w każdy możliwy sposób. Często porównywał swoje uczucie do Any i do Lilly. Ana pociągała go fizycznie ale od początku wiedział, że nic z tego nie będzie. To było tylko chwilowe zauroczenie. Z kolei Lilly była jego przyjaciółką. Znali się od dziecka. Jak na razie nikomu nie mógł wyjawić swoich prawdziwych uczuć do niej. Will by go chyba zabił. Nie zaakceptował by ich związku. Później ta różnica wiekowa będzie już prawie niewidoczna.
   Mike umówił się z nim na spotkanie w celu opicia jego zaręczyn z Mandy. Pub był prawie pusty.
- Gratulację, stary. Mam nadzieję, że wiesz co robisz. - powiedział Mike upijając łyk piwa.
- Mandy jest dla mnie idealna. Ma dobre maniery, kocha mnie, jest nam dobrze w łóżku... - wyliczał Will.
- Kochasz ją?
- Mam być absolutnie szczery?
- Całkowicie. Przecież nikomu nie powiem.
- Lubię, ją, szanuję, kocham jak siostrę ale nie jestem w stanie jej pokochać. Po prostu nie potrafię. - westchnął.
- Więc po co to wszystko?
- Chcę się w końcu ustatkować,założyć rodzinę. Myślę, że to odpowiedni moment na takie decyzje. Też powinieneś o tym pomyśleć.
- I mam być taki nieszczęśliwy jak ty? - zapytał w końcu Mike. - Nie, dzięki.

***
  Po wyjeździe Any, Olivia uznała, że musi wziąć się w garść. Zawsze była silna. Co by się nie działo zawsze umiała poradzić sobie z przeciwnościami losu. Nie chciała mieszkać sama dlatego przygarnęła do siebie Boba. Piesek często uciekał i samotnie tułał się po całym mieście.  Chciała mu pomóc. Od Lilly dowiedziała się o zaręczynach Mandy i Willa. Wiedziała, że kiedyś do tego dojdzie. Jednak nie sądziła, że tak szybko. Jej uczucia do niego były bardzo silne. Długo zastanawiała się czy dobrze robi. Każdy kto kiedykolwiek odrzucił miłość, szczęście, to prędzej czy później zostanie za to ukarany. Prawie codziennie odwiedzała ją Lilly. Dużo rozmawiały. Jak takie prawdziwe przyjaciółki od serca. Olivia już nie pracowała jako sprzątaczka. Rozpoczęła kurs kulinarny i większość czasu spędzała  na szkoleniach i praktykach. Nie miała czasu myśleć o problemach. To był jeden z wielu plusów przebywania wśród obcych ludzi.
- Ale się zawzięłaś. - westchnęła Lilly.
- To jedno z moich największych marzeń. Zawsze chciałam otworzyć swoją własną restaurację. Jak na razie szukam odpowiedniego lokalu do wynajęcia. Odłożyłam trochę pieniędzy. Mam nadzieję, że mi wystarczy. - odparła Liv.
- Może poproszę Willa o pomoc. On na pewno coś wymyśli.
- Nie chcę jego pomocy. - syknęła Liv. - Sama sobie dam radę.
  Lilly lekko się uśmiechnęła. Na wspomnienie o Olivii, Will tak samo reagował. Co ta miłość potrafi z ludźmi zrobić? Jako dobra siostra i przyjaciółka powinna ich ze sobą jakoś połączyć. Niestety im to już chyba nic nie pomoże. Mówienie o uczuciach jest bardzo trudne. Jeśli żadne z nich nie zawalczy to Will popełni największy błąd w swoim życiu, a Olivia rozpocznie swoje nowe życie, z kimś innym.
- A co z Aną, odzywała się? - zapytała Lilly całkowicie zmieniając temat.
- Tak, dzwoniła do braci. Osobiście z nią nie rozmawiałam. - westchnęła Liv. - Z tego co mi opowiadali to Ana bardzo dobrze zaaklimatyzowała się w akademiku. Pokój dzieli z Niemką. Ma na imię Emma.
  Olivia nie miała żadnego kontaktu z Aną. Miała wrażenie, że ich przyjaźń przechodzi jedną z najcięższych prób. Liv starała się nie popadać w paranoję. Mimo wszystko zawsze pozostaną dla siebie najważniejsze. Żadna prawdziwa przyjaźń się nie kończy.
***
  Kevin długo nie mógł uwierzyć w to co się wydarzyło przez te kilka miesięcy. O śmierci Marii dowiedział z gazet i telewizji. Jako prywatny detektyw spędzał wiele dni i tygodniu poza domem. Nie wiedział co się w koło niego działo. Pojawienie się Andy'ego Collana wszystko zmieniło. Musiał mu pomóc. Miał ogromny dług w stosunku do niego. Kiedyś Anakonda uratował mu życie. Był mu coś winien. Jednak nie chciał aby go kojarzono z mordercą. Zwłaszcza z kimś kto zabił jego ukochaną i matką jego syna. Postanowił wrócić do Denver i jakoś się z tym wszystkim uporać. Zawsze uważał się za dobrego człowieka. Myślał, że jeszcze uda mu się wszystko naprawić. Teraz było na to wszystko już za późno. Popełnił wiele błędów, których w żaden sposób nie potrafił naprawić. Odwiedził Olivę, ale okazało się, że nie była sama.
- Kevin?! - zawołała zaskoczona Olivia.
- Cześć, dawno się nie widzieliśmy. - westchnął Kevin.
- To ja już muszę lecieć. Do widzenia! - odparła Lilly i szybko wybiegła z mieszkania.
- Do widzenia. - powiedziała Kevin. - Zaskoczona?
- Gdzieś ty był? - pytała zdezorientowana Olivia. - Co się z tobą działo?
- Długo by opowiadać. - odpowiedział wymijająco Kevin. - Słyszałem o Marii. Naprawdę bardzo mi przykro.
- Mi bardziej. - westchnęła. - Nie było cię nawet na pogrzebie.
- Nie umiałem sobie z tym wszystkim jakoś poradzić. Może i mam swoje lata ale to nie znaczy, że nie mam uczuć. Maria była dla mnie bardzo ważna.
- A odnalazłeś syna?
- Szczerze mówiąc to nawet nie szukałem.
- To mam dla ciebie dobre wieści. Wiem kim on jest. Chcesz go poznać?
- Nie wiem...
   Kevin nie wiedział co jej odpowiedzieć. Z jednej strony chciał poznać swojego syna ale z drugiej miał pewne obawy. No i czuł, że nie zasługuje na szczęście. Co prawda gdy dowiedział się, że to Anakonda zabił Marię to przestał utrzymywać z nim jakikolwiek kontakt. Nie mógł sobie wybaczyć, że pomógł komuś takiemu jak on. Czuł w stosunku do siebie ogromne obrzydzenie.
- Nie mogę. - odparł nagle Kevin. - Nie zrozum mnie źle ale chyba tak będzie najlepiej. Zwłaszcza dla niego.
 Wyszedł z mieszkania nawet się z nią nie żegnając. Wrócił tu, sam nie wiedział dokładnie po co i dlaczego. Szukał ukojenia, pocieszenia i zrozumienia. Niestety nikt nie potrafił mu pomóc. Tylko on sam musiał jakoś sobie z tym wszystkim poradzić.
***
Następnego dnia Liv została obudzona przez Lilly. Była ósma rano gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zaspana i nieco zdezorientowana nie wiedziała co się wokół niej dzieje. 
- Wstawaj śpiochu, nie ma czasu! - wykrzykiwała Lilly. 
- Ale na co? - pytała wciąż Olivia.
- Już wiem gdzie będziesz mogła otworzyć swoją wymarzoną restaurację. I to całkowicie za darmo! 
- Żartujesz? 
- A czy ja wyglądam jakby żartowała? Lokal wymaga remontu ale jest w bardzo dobrym stanie. W końcu możesz zacząć spełniać swoje marzenia. Każdy zasługuje na szczęście. A ja bardzo chcę ci w tym pomóc. 

***
Hej, witajcie!
Rozdział taki sobie, nie wszystko się wyjaśniło, ale cóż, przedłużam strasznie do końca. Będę tęskniła za tym opowiadanie. W końcu to mój twór heh, mam pomysł na nowe Dramione, moje pożegnalne. Chciałabym skończyć z blogowanie w wielkim stylu. No wiecie zaczęłam z Dramione i chcę tak samo skończyć. Jeśli nie będę się czuła na siłach to napiszę pożegnalną miniaturkę. Cóż, to opowiadanie też niedługo zakończę. Zapraszam do czytania i komentowania. Życzę wam wspaniałego weekendu. 
Przepraszam za błędy. 
Mia